Ta strona używa plików cookies (ciasteczka) w celach statystycznych oraz by zwiększyć komfort korzystania z serwisu.     [x] zamknij
wspólnota finansjery regulamin o portalu kontakt
HOME GRA ONLINE KONKURS CUP OF FINANCE

Emerytury będą topnieć

Im mniej dzieci nad Wisłą, tym chudsze portfele na starość. Przyszłe emerytury młodych Polaków mogą być nawet o połowę mniejsze, niż szacuje ZUS, bagatelizujący nadchodzącą katastrofę demograficzną.

Wokół emerytur (przyszłych) ostatnio goręcej niż za oknem. Najpierw pod kotłem napalił rząd, proponując trzy warianty marginalizacji funduszy OFE. Ostro skrytykowała je większość ekonomistów, zwracając uwagę, że rząd bagatelizuje interesy przyszłych emerytów, a troszczy się jedynie o łatanie coraz większej dziury w budżecie. Teraz paliwa dołożył ZUS. W zeszłym tygodniu zaczął wysyłać listy do prawie 19 milionów Polaków płacących składki do ZUS i do OFE z informacjami o stanie ich kont i prognozami wysokości przyszłej emerytury.

 

Młodzi bez kapitału

 

U Woźniaków na poznańskich Winogradach, gdzie listy z ZUS dotarły przed weekendem, doszło wręcz do rodzinnej sprzeczki. Krzysztof, 28-letni informatyk, nie może zrozumieć, dlaczego jego emerytura (w 2052 r., gdy będzie miał 67 lat) ma być znacznie mniejsza niż ojca, kierowcy, kiedyś w PKS, a od kilku lat tirów, który wiek emerytalny osiągnie za dziewięć lat?

 

Z szacunków ZUS wynika, że ojciec dostanie na rękę, licząc w dzisiejszych pieniądzach, około 3,2 tys. zł. A jego wykształcony syn prawie o jedną trzecią mniej plus to, co może dostać z II filara. – Ale patrząc na to, co rząd robi z OFE, to nawet jeśli przetrwają, dołożą mi do emerytury najwyżej kilkaset złotych. To wciąż w sumie dużo mniej, niż ZUS wyliczył dla ojca, choć obaj zarabiamy po około 5 tys. zł brutto i płacimy podobne składki emerytalne. To dyskryminacja młodych! – irytuje się Krzysztof.

 

To fakt – międzypokoleniowa niesprawiedliwość jest wpisana w obecny system emerytalny. W lepszej sytuacji są ludzie starsi, którzy przed 1999 r., zanim weszła w życie reforma i pojawiły się indywidualne konta do zapisywania składek w ZUS i OFE, mieli już kilkanaście lat stażu pracy i przyzwoite zarobki. To właśnie na bazie tych zarobków wyliczono im tzw. kapitał początkowy, od tej pory hojnie przez państwo waloryzowany na podstawie inflacji i wzrostu płac w gospodarce o kilka, a w niektórych latach nawet o kilkanaście procent.

 

Ten kapitał wraz z płaconymi co miesiąc i też waloryzowanymi składkami to dla pięćdziesięciolatków, a zwłaszcza sześćdziesięciolatków solidna zaliczka na poczet przyszłej emerytury. Dlatego przechodzący na nią w tej bądź na początku przyszłej dekady mogą liczyć na godziwe świadczenia, wynoszące mniej więcej połowę ostatniej pensji netto (tzw. stopa zastąpienia). Młodsze pokolenia, które zaczęły pracować po 1999 r., mogą im tylko pozazdrościć. Ich emerytury zależeć będą już tylko od wartości zgromadzonych i zwaloryzowanych składek w ZUS oraz tej małej ich części, które pomnażają otwarte fundusze emerytalne. To dlatego większość z nich, przeglądając otrzymane pisma z ZUS, będzie zgrzytać zębami. A co by było, gdyby zdawali sobie sprawę z tego, że rzeczywistość będzie znacznie gorsza od zusowskiej prognozy!

 

Fikcja emerytalna

 

Eksperci nie pozostawiają na szacunkach ZUS suchej nitki. – Nie przejmowałbym się rozsyłanymi przez ZUS listami, bo zawarte w nich prognozy wysokości emerytur nie mają większej wartości, zwłaszcza dla młodych Polaków. Wyliczanie na podstawie bieżących zarobków i założenie nieprzerwanej pracy przez 40-45 lat nie ma sensu. Ich wynagrodzenia będą się zmieniać, najczęściej rosnąć, ale wiele osób będzie okresowo bez pracy, będzie pracować bez opłacania składek emerytalnych, np. na umowy o dzieło, co też wpłynie na wysokość przyszłych świadczeń – mówi Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych.

 

Za jeszcze poważniejszy mankament ZUS-owskich wyliczeń większość ekonomistów uważa przyjęcie zbyt optymistycznych, wręcz księżycowych założeń gospodarczych, na których bazują szacunki. ZUS zakłada, w zgodzie zresztą z prognozami rządowymi, że polska gospodarka do 2060 r. będzie rosnąć realnie (czyli po uwzględnieniu inflacji) przeciętnie o 2,5 proc. rocznie. Pomarzyć!

 

Tyle że na tych marzeniach ZUS buduje nam emerytalną przyszłość. Szybki wzrost ma zapewnić równie szybki wzrost dochodów budżetu, wynagrodzeń Polaków i płaconych składek. A to ma spowodować, że w 2060 r. przeciętna emerytura wyniesie, licząc w dzisiejszych pieniądzach, powyżej 3000 zł (obecnie ok. 1800 zł).

 

Co więcej, w ZUS zakładają, że mimo tak hojnych emerytur ich wypłacanie będzie kosztować coraz mniej. Obecnie na emerytów idzie prawie 7 proc. produktu krajowego brutto (czyli tego, co rocznie wypracowuje nasza gospodarka), a w 2060 r. wydatki mają spaść do 3,6 proc. – prawie o połowę.

 

Jakim cudem? W ZUS tłumaczą, że już od przyszłego roku nasz system emerytalny, do którego w tym roku państwo musi dołożyć około 50 mld zł, z grubsza jedną trzecią wydatków, zacznie się powoli równoważyć. To znaczy, że za jakiś czas na bieżące wypłaty ma starczyć bieżących składek. Tyle że w ZUS jakoś zapomniano o nadciągającej katastrofie demograficznej.

 

Kraj emerytów

 

Dziś jesteśmy jednym z najmłodszych społeczeństw Europy. Połowa Polaków ma mniej niż 35 lat. To głównie efekt boomu demograficznego lat 80., kiedy to Polacy płodzili dzieci na potęgę. Dzięki temu na jednego emeryta przypada ponad trzech rodaków nie tylko pracujących, ale jeszcze płacących składki. Nietrudno sobie jednak wyobrazić, co się stanie, gdy w najbliższym dziesięcioleciu wyraźnie wzrośnie liczba emerytów, a zmniejszy się grono tych, z których zarobków finansowane są świadczenia.


A to mamy pewne jak w banku. Coraz mniej młodych Polaków zaczyna pracę, przybywa za to starszych. I będzie ich przybywać, choć rząd wydłużył wiek przejścia na emeryturę. Pewnie nietaktem byłoby tu przypominać, że minister i wicepremier Jacek Rostowski przekonał się do tego rozwiązania dopiero rok temu – za późno, by zatrzymać na rynku pracy większość wyżu demograficznego lat 50., a wcześniej atakował ekonomistów głoszących potrzebę tego rozwiązania.

 

Już za 25-30 lat będziemy jednym z najstarszych społeczeństw na kontynencie. Nie ma co liczyć, że zmieni to masowy napływ imigrantów – dla przybyszów zza wschodniej granicy czy z Azji Polska raczej pozostanie przystankiem w drodze na Zachód. Prognozy demograficzne dla Polski – GUS, Komisji Europejskiej, oenzetowskiej Working Group on Ageing czy samego ZUS – są złe. Do 2060 r. liczba pracujących spadnie o ponad 4 miliony, za to emerytów będziemy mieli ponad 10 mln (obecnie 7,5 mln). Na każdych stu emerytów przypadać będzie ledwie 130 pracujących – ponad dwa razy mniej niż obecnie.

 

– W wyliczeniach przyszłych emerytur ZUS podaje prawdopodobne przyszłe zobowiązania wobec emerytów. Ale realne ich pokrycie będzie zależało od napływających składek. W ostatecznym rozrachunku to od proporcji płacących składki do pobierających świadczenia zależy, czy państwu starczy pieniędzy na wypłacenie należnych Polakom emerytur – mówi dr Paweł Strzelecki, wykładowca warszawskiej SGH.

 

Emerytury czy zasiłki?

 

– Jak to? Przecież wszystko zależy od tego, ile będę zarabiał i jaką kwotę składek będę miał na kontach w ZUS i OFE tuż przed przejściem na emeryturę – wzrusza ramionami Łukasz Krężniak, 32-letni nauczyciel z Warszawy. – Jej wysokość wynikać będzie z podzielenia tych zgromadzonych pieniędzy przez liczbę miesięcy życia, jakie wtedy, statystycznie, mi pozostaną. Proste. Więc co, mam się bać, że państwo mnie oszuka i nie wypłaci tego, co mi się będzie należeć?

 

Widać, że pan Łukasz słuchał premiera pomstującego na tych, co to podważają zaufanie do ZUS. Ale... Państwo nie oszuka, emeryturę wypłaci, ale ile? Wysokość zależeć będzie w mniejszym stopniu od zapisanych składek (papier jest cierpliwy, a komputerowe rejestry jeszcze bardziej), a w większym od sytuacji finansów publicznych. Ta zaś – zważywszy na nieuchronną katastrofę demograficzną – będzie z pewnością gorsza, niż prorokuje to ZUS. Mając nóż na gardle, kolejne rządy mogą zmienić zasady waloryzacji składek na dużo mniej korzystne, np. rekompensujące tylko inflację. Wartość składek Polaka po 40-45 latach pracy, a więc i wysokość jego emerytury, będzie wtedy znacznie mniejsza.


I dlatego tę szacowaną przez ZUS przeciętną emeryturę za 30 lat w wysokości dzisiejszych 3 tys. zł można między bajki włożyć. Podobnie jak to, że będzie stanowić ponad 40 proc. zarobków sprzed emerytury. – Bez podniesienia wieku emerytalnego wysokość przyszłej emerytury zbliżyłaby się do równowartości jednej trzeciej ostatniej pensji już za kilkanaście lat. Podniesienie wieku emerytalnego przesunęło ten moment na 2040 rok – uważa Paweł Strzelecki. Jednak w połowie wieku i tak będzie to już tylko jedna czwarta zarobków (i jeszcze mniej w przypadku płacących niewielkie składki przedsiębiorców czy samozatrudnionych).

 

Tym bardziej niebezpieczne są więc zakusy rządu na wyautowanie OFE i skazanie młodego pokolenia na emerytury z ZUS. – Opieranie systemu tylko na państwowym filarze jest zbyt ryzykowne. Demografia gra przeciw ZUS, natomiast OFE są na nią odporne – uważa Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych.

 

OFE – pobierające obecnie jedną siódmą składki – emerytur młodym Polakom nie zdublują. Ale nawet te dodatkowe kilkaset złotych więcej dla wielu może stanowić o różnicy między skromną emeryturą a głodowym zasiłkiem.

 

 

Autor: Miłosz Węglewski

Współpraca Ryszard Holzer

Źródło: Newsweek

 
Wspólnota finansjery Regulamin O portalu Kontakt
Business Group Dialog Test świadomości finansowej
memes.pl S.A.
ul. Kruczkowskiego 6, 00-412 Warszawa
tel. +48 22 55 54 32

Polityka prywatności