Ta strona używa plików cookies (ciasteczka) w celach statystycznych oraz by zwiększyć komfort korzystania z serwisu.     [x] zamknij
wspólnota finansjery regulamin o portalu kontakt
Nawet inteligentny inwestor potrzebuje niemałej siły woli, aby powstrzymać się przed podążaniem za tłumem.
Benjamin Graham
HOME TEST ŚWIADOMOŚCI FINANSOWEJ

To początek rewolucji

Jesteśmy w przededniu powstania zupełnie nowego porządku gospodarczego – uważa wybitny amerykański ekonomista i politolog Jeremy Rifkin. Naukowiec opowiada, jak wyglądać będzie kapitalizm epoki cyfrowej i społeczeństwo, w którym dobra i usługi będą oferowane za darmo.

69-letni Rifkin jest od kilkudziesięciu lat jednym z najbardziej wpływowych na świecie krytyków kultury. W 1967 roku współorganizował tak zwany marsz na Pentagon, podczas którego sto tysięcy ludzi protestowało przeciwko wojnie w Wietnamie. W swoich książkach, cieszącym się międzynarodowym sukcesem, stale rozlicza się w krytyczny sposób z konsekwencjami postępu technicznego w gospodarce i społeczeństwie. Ostrzegał między innymi przed bagatelizowaniem inżynierii genetycznej i opowiadał się za nową polityką energetyczną. Od dwudziestu lat wykłada na Wharton School of Business na Uniwersytecie w Pensylwanii.

 

Der Spiegel: Uważa pan, że epoka kapitalizmu zbliża się ku końcowi. Jak pan wpadł na ten pomysł?


Rifkin: Żyjemy w szczególnych czasach, możemy bowiem być świadkami rzadkiego wydarzenia historycznego: powstawania nowego porządku gospodarczego. Czegoś takiego nie było od wczesnych lat XIX wieku, kiedy to na arenę światową wkroczył kapitalizm. Teraz zaś ów system zachwiał się w swoich posadach, a przyczyną tego są olbrzymie przemiany technologiczne oraz ich skutki.


Pańska teza jest bardzo śmiała. Kapitalizm jako formacja ekonomiczna wydaje się dziś bardziej dominujący niż kiedykolwiek i raczej rozszerza się na kolejne regiony, niż słabnie.


Nie rozpada się przecież całkowicie, w każdym razie jeszcze nie. Już teraz jednak obserwujemy powstawanie gospodarki hybrydowej: z jednej strony mamy rynek kapitalistyczny, z drugiej zaś nowy system dobra publicznego. Nazywam to nowym paradygmatem kolaboratywnego dobra wspólnego.


Tak brzmi również główny wniosek pańskiej najnowszej książki. Co pan przez to rozumie?


Nową gospodarczą formę organizacyjną, która oddala się od dyktatu własności i przedkłada dzielenie się ponad posiadanie. Podczas gdy rynek kapitalistyczny, napędzany zyskiem materialnym, opiera się na własnej korzyści jednostki, nowy świat stawia na współpracę gospodarczą. Kapitalizm pozostaje obecny, ale jest znacznie okrojony. Do 2050 roku formy kolektywne coraz bardziej wypierać będą przedsiębiorstwa i gospodarkę prywatną. Jesteśmy na drodze zmierzającej w tym właśnie kierunku.


Brzmi to jak alternatywa wobec socjalizmu i kapitalizmu, trzecia droga, o której często mówiono, ale nikt nią jeszcze nie kroczył.
Kolektyw jako forma gospodarcza nie jest niczym nowym. Ponad półtora miliarda ludzi na całym świecie korzysta z banków wspólnotowych, komunalnych sieci kanalizacyjnych i energetycznych, wspólnot mieszkaniowych. Ale za sprawą cyfryzacji bardzo szybko powstają coraz to nowe formy. Na przykład dzielenie mieszkań poprzez platformę internetową Airbnb, wspólne używanie samochodów. Powszechne kursy internetowe organizowane przez uniwersytety zmieniają sposób kształcenia. Wszędzie widzimy więc owe ekstremalne przesunięcia, które najwyraźniej są już czymś całkiem innym niż tradycyjnym, wertykalnym, kapitalistycznym rynkiem akcjonariuszy. I to jest dobry kierunek.


Dlaczego?


Ponieważ wiele rzeczy dzięki temu dramatycznie tanieje. Dzisiaj na przykład globalna komunikacja kosztuje prawie nic w porównaniu z okresem sprzed dwudziestu lat. To powtórzy się również w innych dziedzinach. A jeśli odpadną jednocześnie koszty transakcji i logistyki, także małe, wspólne firmy będą mogły stać się znaczące na skalę globalną. To daje ludzkości zupełnie nowe możliwości gospodarczego i społecznego organizowania się. Ekonomia dzielenia się, w której zamiast masowej produkcji produkować będą masy, jak powiedział Gandhi, stanie się w ten sposób naprawdę realna.


Brzmi to teraz bardziej jak romantyczna fantazja społeczna niż solidna teoria ekonomiczna.


Nie wydaje mi się. Taki kierunek zaznacza się od lat i już postawił on na głowie branżę kulturalną i medialną. Miliony ludzi dzielą się muzyką, filmami wideo, wiadomościami i wiedzą – i to niemal za darmo. Wraz z tą tendencją znikają tradycyjne modele biznesowe przemysłu muzycznego, mediów i wydawnictw książkowych.


To zjawisko jest znane, trudno jednak z niego wnioskować, że kapitalizm upadnie.


Mamy do czynienia z początkiem rewolucji, która sprawi, ze znikną wszystkie krańcowe koszta, i która będzie krok po kroku przenosiła się również na inne dziedziny gospodarki. Jesteśmy na drodze do czegoś w rodzaju bezkosztowego społeczeństwa.


To musi pan szerzej wyjaśnić.


Każda firma będzie zmniejszać swoje krańcowe koszta...


... czyli te, które przypadają na każdy dodatkowo wyprodukowany towar.


Stale próbuje się zwiększać produktywność, pozyskiwać więcej udziałów w rynku i osiągać jak największy zysk. Nikt nie zauważył jednak, że nadchodzi rewolucja technologiczna, dzięki której można będzie rzeczywiście być tak produktywnym, że koszta krańcowe spadną niemal do zera. W cyfrowym świecie dobra i usługi są z reguły bezpłatne. Tym samym znikną również zyski i gospodarka rynkowa stanie się bezużyteczna.


W ekstremalnym przypadku mogłoby to jednak oznaczać raczej koniec powszechnego dobrobytu niż, jak ma pan nadzieję, rozwój gospodarki wspólnotowej.


Takie niebezpieczeństwo istnieje. Ale bardziej prawdopodobne jest, że przemysł i przedsiębiorstwa dopasują się do tego nowego świata. Weźmy na przykład koncerny energetyczne. W przyszłości nie będą występować same w roli dostawcy, lecz zawrą partnerstwo z tysiącami małych, kolektywnych firm energetycznych i będą zarządzać energią przez internet.


Zjawisko niskich kosztów krańcowych ogranicza się dotychczas do niewielu branż, które objęła cyfrowa rewolucja. Fakt, czy rozprowadzi się tysiąc, czy milion albumów muzycznych, nie robi żadnej różnicy. Jak wpadł pan na pomysł, że owa tendencja szybko przeniesie się również na pozostałe dziedziny?


Dzięki nowej platformie technologicznej, która zaczyna zdobywać świat. Internet przekształca się właśnie w super-internet przedmiotów, gdzie sieć komunikacyjna oraz sieci energetyczne i zautomatyzowane sieci logistyczne zostaną połączone w jeden wielki system. To wywoła trzecią rewolucję przemysłową.


Ów świat połączonych w sieci urządzeń i maszyn tkwi jeszcze w powijakach.


Wiele wiodących koncernów przemysłowych, jak Siemens, General Electric i IBM, pracuje intensywnie nad stworzeniem infrastruktury dla takiej globalnej sieci. W tej chwili jest już około jedenastu miliardów czujników, które połączą urządzenia z internetem przedmiotów. Do 2030 roku, jak prognozują badania, sto bilionów czujników będzie połączonych z miejscami produkcji, magazynami, sieciami transportowymi i siecią elektryczną. Pomiędzy samochodami, biurami, fabrykami i mieszkaniami płynąć będą potężne strumienie danych.


Wygląda to przede wszystkim na dobry interes dla wielu koncernów przemysłowych i internetowych.


Ale te strumienie danych każdy będzie mógł analizować i wykorzystywać. Spowoduje to znaczny wzrost wydajności i produktywności, a także obniży koszty krańcowe produkcji i zbytu towarów fizycznych – tak samo, jak dzieje się obecnie z towarami elektronicznymi.


Czy nie doprowadzi to raczej do napędzanego technologicznie boomu gospodarczego niż do zmiany sytemu?


Ekonomiczne zmiany paradygmatów występują niezwykle rzadko. Ale kiedy się już pojawią, ich podstawą jest zwykle nowa technologia. Tak było ostatnio podczas pierwszej rewolucji przemysłowej, teraz zdarza się to ponownie.


Zrównuje pan cyfryzację z wynalezieniem maszyny parowej i mechanizacją?


Wtedy w ślad za parą i elektronicznością pojawiły się telefon i radio, tania ropa, koleje i silniki. Teraz znowu spotykają się trzy czynniki: nowe formy komunikacji, by zarządzać gospodarką, nowe formy energii, aby ją napędzać, i nowe mechanizmy transportu oraz logistyki.


Ale co ma to wspólnego z przywoływaną przez pana wspólnotową gospodarką?


Architektura rewolucji internetowej nie nadaje się do centralizacji i pionowo zintegrowanych koncernów. Preferuje ona szeroką dystrybucję, współpracę, dzielenie się.


Gospodarka internetowa jest opanowana przez wielkie, kapitalistycznie zorganizowane giganty, jak Google, Apple czy Amazon. Czy nie zdarzy się tak, że trzecia rewolucja przemysłowa będzie wyglądała w dużym stopniu tak samo jak druga?


Nie, naturą cyfrowego świata jest otwarty, transparentny system. Rozwój odbywa się w szerokiej płaszczyźnie: muzyka i filmy wideo czy też odnawialne energie są dzielone i przekazywane dalej. Za pomocą drukarek 3D możemy w przyszłości sami wytwarzać wiele produktów, których będziemy potrzebować. Do tego pasuje również sukces platformy internetowej Uber, przeznaczonej dla kierowców i taksówkarzy.


Jak to?


Uber wykorzystuje już prawie wszystkie aspekty nowego super-internetu: komunikację przez smartfona, lokalizację przez GPS i powstającą sieć logistyczną. Za pomocą takich modeli możemy również zadbać o to, by w przyszłości zniknęły z ulic niezliczone ilości prywatnych samochodów i zmniejszyły się problemy komunikacyjne.


Uber jest obecnie zainteresowany raczej wysokimi zyskami niż bardziej społeczną, kolektywną gospodarką. Naiwnością jest zakładać, że wszystkie te nowe firmy internetowe z Kalifornii będą służyć czemuś innemu niż bogaceniu się ich założycieli.


To oczywiście prawda. Google, Facebook i Twitter zarobiły mnóstwo pieniędzy, wykształcając kolaboratywną wspólnotę, dzięki której po najniższych kosztach możemy dzielić się dobrami informacyjnymi. Nie mówię tego bez ironii. Bo przy tym wszystkim nabierają one coraz bardziej formy globalnego dostarczyciela komunikacji. I w ślad za tym rodzi się dyskusja, czy stanowią one monopol i czy nie powinny podlegać państwowym regulacjom.


Ale co się stanie, kiedy te nowe wspólnoty w dalszym ciągu zarządzane będą jak przedsiębiorstwa komercyjne? Czy nie doprowadzi to do jeszcze bardziej ekstremalnego kapitalizmu z nowa elitą techniczną na czele, która będzie się bogacić kosztem innych?


To jak najbardziej może się wydarzyć. Granica między przedsiębiorstwem zorientowanym na zysk a służącym pożytkowi powszechnemu staje się coraz bardziej płynna. Na końcu jednak tradycyjne branże będą musiały jedna po drugiej się poddać. Handel fizyczny pada już ofiarą handlu online'owego, i tak będzie nadal.


Ale nie dzieje się to bez gwałtownych bitew. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że każda branża będzie starała się rozbić nowe modele społeczne albo je zaanektować. Lobby taksówkarskie domaga się zakazania Ubera, a wypożyczalnia samochodowa Avis kupiła po prostu platformę carsharingową Zipcar.


Nie sądzę jednak, by te modele mogły zostać zupełnie zniszczone. Jaka byłaby bowiem alternatywa? Prędzej ludzie, którzy stawiają na nowe modele biznesowe, i my wszyscy, których dane wykorzystywane są do modeli zorientowanych na zysk, zaczniemy działać politycznie. Być może potrzebujemy nowego ruchu związkowego, jak w XIX i XX wieku, tym razem dla epoki cyfrowej.


Ma pan na myśli coś w rodzaju internetowego związku zajmującego się kwestią wykorzystywania danych czy neutralnością sieci?


Tak. Już wkrótce połowa ludzi zacznie produkować elektroniczne dobra, dzielić się nimi, udostępniać dane. I nie mają oni przy tym żadnej reprezentacji swoich interesów. Niebawem będą więc powstawać spółdzielnie czy inne organizacje tworzone przez ludzi, którzy chcą być pewni, że ich praca i dane nie są używane przez osoby trzecie do robienia na tym pieniędzy.


To jest czyste myślenie życzeniowe.


Przeciwnie, naiwnością jest zakładać, że tak się nie stanie! Setki milionów, ba, miliardów ludzi miałoby się spokojnie przyglądać, jak inni osiągają zyski z ich pracy i danych? To się po prostu nie może udać.

 

 

Źródło: Thomas Schulz, Der Spiegel

 
Wspólnota finansjery Regulamin O portalu Kontakt
memes.pl S.A.
ul. Kruczkowskiego 6, 00-412 Warszawa
tel. +48 22 55 54 32

Polityka prywatności